Pierwsze lata w Japonii: Przygotowanie do pracy misyjnej.
Po kilkudniowym locie samolotem KLM wylądowałem w
Tokio na lotnisku Haneda 20 lipca 1956r. we wczesnych godzinach rannych. Byłem
z jednej strony przepłniony radością, że spełnią się moje marzenia z młodych
lat, a z drugiej czekałem w napieciu, jak Jezuici mnie przywitają...Z samolotu
patrzyłem na morze świateł, w ktorych tonela najpierw Jokohama a potem Tokio.
Na lotnisko wyjechał po mnie O. Mieczysław
Szumiłło, który trzy lata wcześniej przyjchał z Włoch do Tokio. Po któtkim
przywitaniu pojechaliśmy samochodem do seminarium, znajdujacego się po
przeciwnej stronie miasta. Nad ranem przybylismy na miejsce. Dom był jeszcze
pogrążony we śnie. Ja też położyłem się na chwilę, a potemwstałem, udałem się
do kaplicy i odprawiłem Mszę św., dziękujac Panu Bogu za spełnienie sie moich
marzeń i pragnień oraz za to, że dotarłem szczęśliwie na pole „posługi misyjnej"
w Japonii. Jednocześnie modliłem się o błogosławieństwo Boże i opiekę Matki
Najśw. na dalsze lata.
Przywitanie ze wspólnotą było bardzo skromne.
Przedstawiłem się O. rektorowi i kilku innym, których mimochodem spotkałem. Nie
było zebrania całej wspólnoty, nie było żadnego przemówienia, słowem wszystko
odbyło się prosto i zwyczajnie (inaczej niżby to było w Polsce). Ale to mnie
nie zdziwiło; poczułem tylko, że znalazłem się w nowej społeczności, wśród
innych ludzi...
Było to seminarium pod wezwaniem Matki
Najświtszej. rektorem był Hiszpan, O. Evangelista. Dom byl wypelniony
klerykami, pochodzącymi z wielu krajów, ktorzy studiowali teologię. W domu tym
zatrzymałem się przez dziesięć dni, do końca lipca. 31 lipca, w świeto św.
Ignacego, kilkunastu kleryków przyjęło święcenia kapłańskie w kościele św.
Ignacego w Tokio. Przed święceniami udzielał im rekolekcji O. Dezza, który na
ten czas przyjechał do Rzymu w celu przyłączenia tutejszego fakultetu teologii
do uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Był to właśnie czas, kiedy jezuicki
teologat dołączył się do Uniwersytetu Sophia (Jochi Daigaku) jako fakultet
teologii.
W związku ze świeceniami zaszedł ciekawy wypadek.
Do Japonii przyjechało dwóch braci z Hiszpanii: jeden z nich mial byc święcony,
a drugi nie, gdyz byl o rok nizej na studiach. Matka ich wybierała się do
Japonii na swięcenia i prosiła O. Arrupe, żeby obydwaj synowie mogli byc
świeceni. O. Arrupe jednak odmówił, powołując się na przepisy kościelne. Ktoś
podsunął matce pomysł, żeby zwróciła sie do Stolicy Apostolskiej. I
rzeczywiście, kiedy zwróciła się z prośbą, otrzymała pozwolenie. Na krótko
przed świeceniami, kiedy matka była już w drodze do Japonii, nadszedł telegram
z Rzymu do O. Arrupe, żeby ich obydwóch wyświęcić. Dołączone były wszystkie
konieczne dyspensy. Jakież zdumienie i radość ogarnęły matkę, kiedy po
wylądowaniu w Tokio powiedziano jej, że obydwaj synowie bedą święceni.
Następnego dnia po moim przybyciu do Japonii
spotkałem sie z O. Prowincjałem Pedro Arrupe. Przywitał mnie bardzo serdecznie,
wiedział już bowiem o moich staraniach o wyjazd do Japonii. Zrobił on na mnie
duże wrażenie swoją kulturą i całą osobowością. Zachęcił mnie, by się czuć
dobrze w Japonii i polecił przełożonym, by się mną dobrze zaopiekowali.
Przez 10 dni zatrzymałem sie w Tokio w seminarium
jezuickim i powoli przyzwyczajałem się oddychać powietrzem japońskim i znosić
przykre upały pory letniej. Wspominany wyżej O. Szumiłło kilka razy wziął mnie
na zwiedzanie miasta, jednej z największych metropoloo świata. Przyznam się, że
niemało byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem np. ulicę „Ginzę, słynną w całym
świecie: małe domy, niesymetrycznie budowane, środkiem prowadziła linia
tramwajowa...Sklepów i to bogatych było dużo, ludzi uwijających sie wokoło też
było dużo. Tak wyglądały centralne dzielnice Tokio. Natomiast nieco dalej
miasto wyglądało jedna „wielka wieś; małe drewniane domki, jeden przylegał do
drugiego, ulice wąskie i kręte. Zniszczeń wojennych już nie było widać.
W szkole języka japońskiego. Na początku sierpnia udałem sie do miasta
Yokosuka, gdzie na przedmieściu Taury, znajdowała się nasza szkoła języka
japońskiego. Teren obejmował szereg starych budynków, które przed wojną
mieściły japońską marynarkę wojenną. Po wojnie zlikwidowano marynarkę, teren
objęli Amerykanie i następnie przekazali go jezuitom niemieckim, którzy
założyli szkołę średnią (niższą i wyższą) „Eiko Gakuenh dla chłopców
japońskich. Dwa budynki przeznaczono na mieszkanie dla jezuitow, a w ich
suterenach urządzono sale wykładowe.
Wspólnota zakonna składała się więc z dwóch grup.
Jedna, do której należeli głównie jezuici niemieccy, prowadziła szkołę Eiko, a
drugą tworzli studenci języka japońskiego. I ja się dołączyłem do nich. Wśród
studentów było 30 kleryków różnych narodowości, najwięcej Hiszpanów, oraz 3
księży: Amerykanin, Francuz i ja. Rektorem całej wspólnoty był Hiszpan, O.
Zaballa. Takie zorganizowanie wspólnoty dawało obraz całej misji japońskiej,
która coraz wyraźniej przybierałą charakter międzynarodowy. Pionierem takiego
pojmowania misji był przede wszystkim prowincjał O. Arrupe. Pozwalało to na
rozbudowę misji na wielką skalę. Oprócz Uniwersytetu Sophia w Tokio i szkoły
średniej w Kobe, Rokko, założono uniwersytet muzykologii w Hiroszimie i dwie
szkoły średnief wspomniana wyżej szkoła Eiko i Hiroshima Gakuin. Rozpęd był
znaczny.
Lecz z drugiej strony miało to niemały wpływ na
nasze życie zakonne, które uległo zróżnicowaniu. Przybywający ludzie przynosili
z sobą swój sposób praktykowania życia zakonnego, co zaznaczało się w
zachowaniu dyscypliny zakonnej, praktykowaniu ubóstwa... Ponadto dział się to
niemal bezpośrednio po zakończeniu wojny i tu spotykali sie ludzie pochodzący z
przeciwnychobozów politycznych. Z tego powodu ja też miałem przykre
doświadczenia, kiedy Niemcy, szczególnie młodzi, których to było kilku, przy
pierwszym spotkaniu, kiedy usłyszeli, że jestem Polakiem, zaraz wyskoczyli z
zarzutem: „Wyście wypędzili naszych ludzi z ich ojczystej ziemi. Potrzeba było
więc dużo pokory i cierpliwości: ale z biegiem czasu to ustało.
Inną cechą życia wspólnoty w Taurze była widoczna
rywalizacja Niemców z Hiszpanami. Niemcy prowadzili szkołę japońską, a
Hiszpanie kierowali szkołą jzyka dla jezuitów, którzy tu gromadnie przyjeżdżali
jako młodzi misjonarze. Niemcy, z ambitnym założycielem i dyrektorem szkoły O.
Vossem, stworzyli szkołę o wysokim pozniomie nauczania, co szczegolnie
objawiało się w ilości absolwentów szkoły, którzy odstawali sie na najlepsze
uniwersytety tokijskie; to bowiem świadczyło o poziomie szkoły. Dlatego
ograniczali kontakty szkoły z naszymi klerykami, a to znów prowadziło do
zatargów z rektorem domu i dyrektorem szkoły języka.
Szkoła języka japońskiego była zorganizowana w ten
sposób, że dyrektorem był Hiszpan, O. Alfonso, który, po swieżo ukończonej
teologii w Australii, zaczął uczyć języka swoistą motodą, polegającą na
przyswajaniu sobie wielkiej ilości zdań z pewnym określonym zwrotem. Miałem z
tym pewne trudności. Mianowicie już w Polsce uczyłem się japońskiego, ale
całkiem inną metodą, taką, jaka uczyliśmy się języków obcych, tzn. przez
przyswajanie sobie norm gramatycznych, a nastepnie włączanie ich w opowiadania.
Młodzi klerycy (o 10 lat młodsi ode mnie), mający chłonną pamiec, łatwo sobie
przyswajali nowe konstrukcje językowe; moja pamięć natomiast nie byla juz dobra
i dlatego „męczyłem się. Może najwięcej trudnosci sprawiało przyswajanie sobie
pisma: znaków „kanji. Ale jakoś dawałem sobie radę, tak, że zarówno O.
Alfonso, jak i nauczyciele, byli zadowoleni. Nawiasem dodam, że jeden z nich,
Takahachi, wstąpił później do jezuitów i dotąd pracuje w Yamaguchi (zachodnia
Japonia).
Życie w Taurze było na ogół spokojne, kilka razy odwiedził
nas ktoryś z Ojców z Tokio i miał pogadankę na temat codziennego życia
Japończyków, ich zwyczajów, struktury społeczeństwa, rodziny itp. Mieliśmy też
okazję zapoznania się ze sztuką układania kwiatów Ikebana, oraz z
przyrządzaniem i piciem zielonej herbaty. Dwa razy urządzono nam całodniową
wycieczkę krajobrazową. W czwartki, dni wolne od nauki, chodziliśmy na
przechadzki po okolicy i zwiedzaliśmy najczęściej starozytne miasto Kamakurę, z
wielkim posągiem Buddy i wieloma świątniami. Pod koniec marca zakwitły wiśnie,
którychdosyc dużo było wszędzie.Kwiaty wiśni sa tak piękne, że nie mozna tego
wyrazić słowami: trzeba to zobaczyć i przeżyć samemu. Toteż ludzie gromadnie
zbierają się pod drzewami i spędzają dnie i noce, rozkoszując się kwiatami,
spiewając różne piosenki, tańcząc i popijając „sake, wódkę ryżową. Koledzy z
miejsca pracy, którzy chcą razem spędzić kilka chwil pod kwitnącymi wisniami,
najmuja za parę jenów studentów, żeby zajęli dla nich miejsce już na kilka dni
przedtem, gdyż w ostatniej chwili nie byłoby dla nich miejsca.
W taki sposób upłynął mi czas do końca 1957. W
lutym następnego roku wyjechałem do Hiroszimy, żeby tam odbyć Trzecia Probację.
|