Strona
Polska
Japonii
informacje, zdjęcia, artykuły
50 lat Posługi Misyjnej w Japonii

ks. Tadeusz Obłąk, S.J.

styczeń 2006 rok
 
Pierwsze lata w Japonii: Przygotowanie do pracy misyjnej.

Po kilkudniowym locie samolotem KLM wylądowałem w Tokio na lotnisku Haneda 20 lipca 1956r. we wczesnych godzinach rannych. Byłem z jednej strony przepłniony radością, że spełnią się moje marzenia z młodych lat, a z drugiej czekałem w napieciu, jak Jezuici mnie przywitają...Z samolotu patrzyłem na morze świateł, w ktorych tonela najpierw Jokohama a potem Tokio.

Na lotnisko wyjechał po mnie O. Mieczysław Szumiłło, który trzy lata wcześniej przyjchał z Włoch do Tokio. Po któtkim przywitaniu pojechaliśmy samochodem do seminarium, znajdujacego się po przeciwnej stronie miasta. Nad ranem przybylismy na miejsce. Dom był jeszcze pogrążony we śnie. Ja też położyłem się na chwilę, a potemwstałem, udałem się do kaplicy i odprawiłem Mszę św., dziękujac Panu Bogu za spełnienie sie moich marzeń i pragnień oraz za to, że dotarłem szczęśliwie na pole „posługi misyjnej" w Japonii. Jednocześnie modliłem się o błogosławieństwo Boże i opiekę Matki Najśw. na dalsze lata.

Przywitanie ze wspólnotą było bardzo skromne. Przedstawiłem się O. rektorowi i kilku innym, których mimochodem spotkałem. Nie było zebrania całej wspólnoty, nie było żadnego przemówienia, słowem wszystko odbyło się prosto i zwyczajnie (inaczej niżby to było w Polsce). Ale to mnie nie zdziwiło; poczułem tylko, że znalazłem się w nowej społeczności, wśród innych ludzi...

Było to seminarium pod wezwaniem Matki Najświtszej. rektorem był Hiszpan, O. Evangelista. Dom byl wypelniony klerykami, pochodzącymi z wielu krajów, ktorzy studiowali teologię. W domu tym zatrzymałem się przez dziesięć dni, do końca lipca. 31 lipca, w świeto św. Ignacego, kilkunastu kleryków przyjęło święcenia kapłańskie w kościele św. Ignacego w Tokio. Przed święceniami udzielał im rekolekcji O. Dezza, który na ten czas przyjechał do Rzymu w celu przyłączenia tutejszego fakultetu teologii do uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Był to właśnie czas, kiedy jezuicki teologat dołączył się do Uniwersytetu Sophia (Jochi Daigaku) jako fakultet teologii.

W związku ze świeceniami zaszedł ciekawy wypadek. Do Japonii przyjechało dwóch braci z Hiszpanii: jeden z nich mial byc święcony, a drugi nie, gdyz byl o rok nizej na studiach. Matka ich wybierała się do Japonii na swięcenia i prosiła O. Arrupe, żeby obydwaj synowie mogli byc świeceni. O. Arrupe jednak odmówił, powołując się na przepisy kościelne. Ktoś podsunął matce pomysł, żeby zwróciła sie do Stolicy Apostolskiej. I rzeczywiście, kiedy zwróciła się z prośbą, otrzymała pozwolenie. Na krótko przed świeceniami, kiedy matka była już w drodze do Japonii, nadszedł telegram z Rzymu do O. Arrupe, żeby ich obydwóch wyświęcić. Dołączone były wszystkie konieczne dyspensy. Jakież zdumienie i radość ogarnęły matkę, kiedy po wylądowaniu w Tokio powiedziano jej, że obydwaj synowie bedą święceni.

Następnego dnia po moim przybyciu do Japonii spotkałem sie z O. Prowincjałem Pedro Arrupe. Przywitał mnie bardzo serdecznie, wiedział już bowiem o moich staraniach o wyjazd do Japonii. Zrobił on na mnie duże wrażenie swoją kulturą i całą osobowością. Zachęcił mnie, by się czuć dobrze w Japonii i polecił przełożonym, by się mną dobrze zaopiekowali.

Przez 10 dni zatrzymałem sie w Tokio w seminarium jezuickim i powoli przyzwyczajałem się oddychać powietrzem japońskim i znosić przykre upały pory letniej. Wspominany wyżej O. Szumiłło kilka razy wziął mnie na zwiedzanie miasta, jednej z największych metropoloo świata. Przyznam się, że niemało byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem np. ulicę „Ginzę, słynną w całym świecie: małe domy, niesymetrycznie budowane, środkiem prowadziła linia tramwajowa...Sklepów i to bogatych było dużo, ludzi uwijających sie wokoło też było dużo. Tak wyglądały centralne dzielnice Tokio. Natomiast nieco dalej miasto wyglądało jedna „wielka wieś; małe drewniane domki, jeden przylegał do drugiego, ulice wąskie i kręte. Zniszczeń wojennych już nie było widać.

W szkole języka japońskiego. Na początku sierpnia udałem sie do miasta Yokosuka, gdzie na przedmieściu Taury, znajdowała się nasza szkoła języka japońskiego. Teren obejmował szereg starych budynków, które przed wojną mieściły japońską marynarkę wojenną. Po wojnie zlikwidowano marynarkę, teren objęli Amerykanie i następnie przekazali go jezuitom niemieckim, którzy założyli szkołę średnią (niższą i wyższą) „Eiko Gakuenh dla chłopców japońskich. Dwa budynki przeznaczono na mieszkanie dla jezuitow, a w ich suterenach urządzono sale wykładowe.
Wspólnota zakonna składała się więc z dwóch grup. Jedna, do której należeli głównie jezuici niemieccy, prowadziła szkołę Eiko, a drugą tworzli studenci języka japońskiego. I ja się dołączyłem do nich. Wśród studentów było 30 kleryków różnych narodowości, najwięcej Hiszpanów, oraz 3 księży: Amerykanin, Francuz i ja. Rektorem całej wspólnoty był Hiszpan, O. Zaballa. Takie zorganizowanie wspólnoty dawało obraz całej misji japońskiej, która coraz wyraźniej przybierałą charakter międzynarodowy. Pionierem takiego pojmowania misji był przede wszystkim prowincjał O. Arrupe. Pozwalało to na rozbudowę misji na wielką skalę. Oprócz Uniwersytetu Sophia w Tokio i szkoły średniej w Kobe, Rokko, założono uniwersytet muzykologii w Hiroszimie i dwie szkoły średnief wspomniana wyżej szkoła Eiko i Hiroshima Gakuin. Rozpęd był znaczny.

Lecz z drugiej strony miało to niemały wpływ na nasze życie zakonne, które uległo zróżnicowaniu. Przybywający ludzie przynosili z sobą swój sposób praktykowania życia zakonnego, co zaznaczało się w zachowaniu dyscypliny zakonnej, praktykowaniu ubóstwa... Ponadto dział się to niemal bezpośrednio po zakończeniu wojny i tu spotykali sie ludzie pochodzący z przeciwnychobozów politycznych. Z tego powodu ja też miałem przykre doświadczenia, kiedy Niemcy, szczególnie młodzi, których to było kilku, przy pierwszym spotkaniu, kiedy usłyszeli, że jestem Polakiem, zaraz wyskoczyli z zarzutem: „Wyście wypędzili naszych ludzi z ich ojczystej ziemi. Potrzeba było więc dużo pokory i cierpliwości: ale z biegiem czasu to ustało.

Inną cechą życia wspólnoty w Taurze była widoczna rywalizacja Niemców z Hiszpanami. Niemcy prowadzili szkołę japońską, a Hiszpanie kierowali szkołą jzyka dla jezuitów, którzy tu gromadnie przyjeżdżali jako młodzi misjonarze. Niemcy, z ambitnym założycielem i dyrektorem szkoły O. Vossem, stworzyli szkołę o wysokim pozniomie nauczania, co szczegolnie objawiało się w ilości absolwentów szkoły, którzy odstawali sie na najlepsze uniwersytety tokijskie; to bowiem świadczyło o poziomie szkoły. Dlatego ograniczali kontakty szkoły z naszymi klerykami, a to znów prowadziło do zatargów z rektorem domu i dyrektorem szkoły języka.

Szkoła języka japońskiego była zorganizowana w ten sposób, że dyrektorem był Hiszpan, O. Alfonso, który, po swieżo ukończonej teologii w Australii, zaczął uczyć języka swoistą motodą, polegającą na przyswajaniu sobie wielkiej ilości zdań z pewnym określonym zwrotem. Miałem z tym pewne trudności. Mianowicie już w Polsce uczyłem się japońskiego, ale całkiem inną metodą, taką, jaka uczyliśmy się języków obcych, tzn. przez przyswajanie sobie norm gramatycznych, a nastepnie włączanie ich w opowiadania. Młodzi klerycy (o 10 lat młodsi ode mnie), mający chłonną pamiec, łatwo sobie przyswajali nowe konstrukcje językowe; moja pamięć natomiast nie byla juz dobra i dlatego „męczyłem się. Może najwięcej trudnosci sprawiało przyswajanie sobie pisma: znaków „kanji. Ale jakoś dawałem sobie radę, tak, że zarówno O. Alfonso, jak i nauczyciele, byli zadowoleni. Nawiasem dodam, że jeden z nich, Takahachi, wstąpił później do jezuitów i dotąd pracuje w Yamaguchi (zachodnia Japonia).

Życie w Taurze było na ogół spokojne, kilka razy odwiedził nas ktoryś z Ojców z Tokio i miał pogadankę na temat codziennego życia Japończyków, ich zwyczajów, struktury społeczeństwa, rodziny itp. Mieliśmy też okazję zapoznania się ze sztuką układania kwiatów Ikebana, oraz z przyrządzaniem i piciem zielonej herbaty. Dwa razy urządzono nam całodniową wycieczkę krajobrazową. W czwartki, dni wolne od nauki, chodziliśmy na przechadzki po okolicy i zwiedzaliśmy najczęściej starozytne miasto Kamakurę, z wielkim posągiem Buddy i wieloma świątniami. Pod koniec marca zakwitły wiśnie, którychdosyc dużo było wszędzie.Kwiaty wiśni sa tak piękne, że nie mozna tego wyrazić słowami: trzeba to zobaczyć i przeżyć samemu. Toteż ludzie gromadnie zbierają się pod drzewami i spędzają dnie i noce, rozkoszując się kwiatami, spiewając różne piosenki, tańcząc i popijając „sake, wódkę ryżową. Koledzy z miejsca pracy, którzy chcą razem spędzić kilka chwil pod kwitnącymi wisniami, najmuja za parę jenów studentów, żeby zajęli dla nich miejsce już na kilka dni przedtem, gdyż w ostatniej chwili nie byłoby dla nich miejsca.

W taki sposób upłynął mi czas do końca 1957. W lutym następnego roku wyjechałem do Hiroszimy, żeby tam odbyć Trzecia Probację.



POPRZEDNIA STRONA NASTEPNA STRONA SPIS TRESCI