Strona
Polska
Japonii
informacje, zdjęcia, artykuły
Wielkanoc pod Sakurą
  Mieszkając 7 lat w Japonii nie wiedziałam, jak wygląda prawdziwe japońskie spotkanie pod sakurą. Winię za to mego męża, który namówił mnie, świeżo  przybyłą do Japonii, na wieczorne wyjście do parku w centrum Tokio. Ku memu wielkiemu zdziwieniu zobaczyłam wtedy, niestety, jedynie tłumy rozbawionych Japończyków siedzących na olbrzymich foliach i unoszące się nad nimi ciężkie kłęby dymu niewiadomego pochodzenia. Odurzył mnie nieprzyjemny zapach alkoholu, a dym papierosowy szczypał mnie niemiłosiernie w oczy. Poruszanie się po parku, ze względuna ilość tam biesiadujących osób,  było prawie niemożliwe, a wizja takiego pikniku mnie wprost przeraziła. Musiałam mieć  wtedy nieszczególny wyraz twarzy, bo mój mąż natychmiast zdecydował, że wracamy do domu.  

      Moje poirytowanie dało o sobie znać dopiero w domu: "No ale gdzie była ta sakura?"- zapytałam. A mój mąż na to: "No przecież wszędzie! Ludzie pod nią siedzieli." Niestety, zupełnie nie mogłam sobie przypomnieć, abym widziała cośkolwiek przypominającego kwiatki. Mój mąż musiał ją widzieć chyba oczami wyobraźni, bo korony drzew ginęły w "obłoczkach" dymu papierosowego i unoszącej się parze z podgrzewanych potraw i trunków. Poza tym było ciemno. Taki start nie mógł sprawić, abym chciała spędzać kiedykolwiek piękne dni wiosny, biorąc udział w pikniku pod sakurą.

      Przełom nastąpił 3 lata temu, kiedy to moja japońska koleżanka namówiła mnie na wyjazd pod sakurę wczesnym rankiem  w towarzystwie swojej licznej rodziny. Zgodziłam się, bo niedziela zapowiadała się smutno: mój mąż pracował tego dnia,a był to przecież dzień Wielkanocy. Wpadłam na "świetny" pomysł, że przygotuję raniutko koszyczek z jajkiem i około godziny 14 opuszczę park i moich towarzyszy, udając sie w kierunku Yotsuya na polską mszę wielkanocną.
      Jaka byłam wtedy naiwna! Tak się nieszczęśliwie złożyło, że byłam wtedy na krótko po skomplikowanej operacji małego palca mojej ręki i przechodziłam bardzo trudną rehabilitację. Dotarliśmy do parku około godz.7 rano, bo należało zająć dobre miejsce. O tej porze było jeszcze bardzo chłodno i mimo rękawiczek marzł mi mój biedny paluszek. Pod wpływem zimna stawał się sztywny i fioletowy, a do tego doskwierał mi ból. A przecież nawet tego dnia powinnam go była masować i ćwiczyć, ponieważ pewien bardzo surowy lekarz stale kontrolował wyniki moich starań. Jako że , niestety, zimno nie sprzyja ćwiczeniom mięśni, "wtajemniczeni w medycyne" kuzyni mojej koleżanki postanowili mnie rozgrzać. Na palniku podgrzewały się już wino, piwo i inne trunki. Mając oczywiście moje dobro na myśli wszyscy zachęcali mnie życzliwie do skosztowania choć troszeczkę każdego z nich. Jako że jestem z natury osobą wesołą i towarzyską, ale niezbyt doświadczoną w piciu wyskokowych napoi, już te niewielkie ilości mnie "uratowały": zrobiło mi się przyjemnie ciepło, ból znikł, moja wesołość osiągnęła apogeum i już żadna myśl o ćwiczeniach nie zakłócała mi więcej zabawy.

      Po kilku godzinach rozgrzewania się i jedzenia ciepłych potraw zrobiło się trochę słoneczniej. W świetle dziennym ujrzałam sakurę w całej okazałości, a  rodzinna atmosfera i życzliwość Japończyków sprawiły, że moja dotychczasowa niechęć do pikników pod sakurą wydała mi się zupełnie nieuzasadniona. Poza pięknymi drzewami tonącymi w kwiatach widziałam też moje ubrudzone od stóp do głów dzieci, które, nie mniej niż ja, doceniły walory takiego spędzania czasu i wykorzystały moment mojej nieuwagi do "relaksu" polegającego na tarzaniu sie w błocie.
    Mój plan wizyty w kościele spełzł na niczym. Nie mogłam przecież straszyć dobrych sióstr zakonnych wyglądem moich dzieci, a już tym bardziej zalatującym od nas zapachem... bynajmniej nie sakury!   

    Wracając do domu "zabłądziliśmy" i moja rozbawiona koleżanka zarządziła nagle zatrzymanie się na parkingu przed klubem karaoke. Czwórka naszych dzieci dała tam niesłychany koncert piosenek z filmów animowanych i nikomu z dorosłych nie udało się doczekać swojej kolejki do mikrofonu.
      Do domu dotarliśmy późno: moje dzieci z prezentami od nowych znajomych, młodszy syn z nadmuchiwanym samurajem na plecach, a ja  zmęczona, ale za to z  koszyczkiem "poświęconym" płatkami sakury.
                                        
Barbara Henmi


 

koszyczek


 


POPRZEDNIA STRONA