Rozmowa z Mamoru OSHII, japońskim
reżyserem filmowym zaliczanym do ścisłej czołówki twórców anime oraz autorem
filmu "Avalon"
|
-Sławę przyniosły panu filmy anime.
Jak zostaje się reżyserem anime? A konkretnie: jak to było w pana przypadku?
-Najpierw musi być oczywiście chęć.
A potem są to już indywidualne historie. Jeśli chodzi o mnie, to nie skończyłem
żadnej szkoły filmowej, a jedynie zwykły uniwersytet, który przygotował
mnie do zawodu nauczyciela w szkole podstawowej. Nigdy nie zamierzałem
pracować w szkolnictwie, ale wybierając wyższą uczelnię, musiałem brać
pod uwagę koszty kształcenia. Po studiach udało mi się znaleźć pracę przy
kręceniu filmu. Potem na jakiś czas musiałem zająć się niestety czymś innym.
Ówczesna sytuacja gospodarcza Japonii spowodowała, że wytwórnie filmowe
na kilka lat wstrzymały nabór nowych pracowników. Do studia filmów animowanych
trafiłem, gdy miałem 26 lat. To był późny start. W Japonii przyszli reżyserzy
filmów fabularnych zaczynają pracować w zawodzie zazwyczaj w wieku 22-23
lat, a przyszli reżyserzy anime jeszcze wcześniej, bo już jako osiemnastolatkowie.
Gdy przymierzałem się do reżyserii filmowej, nie myślałem o anime. Niewiele
wtedy na ten temat wiedziałem i mówiąc szczerze nie należałem do wielbicieli
anime.
-A teraz?
-Oczywiście, że mój stosunek się
zmienił, ale po nakręceniu anime, ze względu na długość realizacji i związane
z tym zmęczenie, potrzebuję zmiany i wracam do kina konwencjonalnego. Ale
to kino wymaga oddania mu się bez reszty na czas trwania zdjęć i
montażu. Nie mogę zajmować się wtedy już niczym innym. Takie życie mnie
nie satysfakcjonuje i dlatego z chęcią wracam do anime. Tak od kilkunastu
lat wygląda moja zawodowa działalność.
-Czyli nie jest prawdą to, co można
czasami
o panu przeczytać, że nie lubi pan w gruncie rzeczy anime?
-Nie odpowiada to faktycznie stanowi
rzeczy. Zdarza mi się, o czym mówiłem przed chwilą, na krótko odchodzić
od anime. Tak jak mężczyzna, który choć kocha żonę, szuka niekiedy wytchnienia
u boku innej kobiety, tak i ja odczuwam od czasu do czasu potrzebę
zajęcia się innym rodzajem twórczości. Może stąd właśnie wzięło się przeświadczenie
o mojej rzekomej niechęci do anime, bo w Japonii ceni się przede
wszystkim tych, którzy całe życie poświęcają się doskonaleniu jednej umiejętności.
Moje podejście do pracy nie jest aprobowane w japońskim społeczeństwie.
Lubię się bowiem sprawdzać nie tylko jako reżyser różnych gatunków
filmowych, ale i jako pomysłodawca gier komputerowych, i jako pisarz.
-Na czym polega pańska praca jako
reżysera anime?
-Też mnie często o to w Japonii
pytają. Jak podczas realizacji każdego filmu trzeba myśleć nad dialogami,
planować długość poszczególnych scen i sekwencji, a przy anime dochodzi
jeszcze kwestia ilustracji. Z tym, że ja ich sam nie wykonuję. Tym parają
się animatorzy.
-Film "Avalon", z powodu którego
umówiłyśmy się z panem na dzisiejszą rozmowę, nie należy do anime. Ale
czy bardzo byśmy się pomyliły uznając go za anime, tyle że z udziałem aktorów?
-Z takim zamiarem robiłem ten film.
-Zanim przejdziemy do pytań dotyczących
samego filmu, ze zwykłej ludzkiej ciekawości chciałybyśmy się dowiedzieć,
dlaczego nakręcił go pan w Polsce?
-Polska kiedyś już się pojawiła
w moich planach. Bohaterowie anime "Tenshi no Tamago" ( ang. tytuł "Angel's
Egg" - przypis autorek) w pierwotnym zamyśle mieli mówić po polsku. Nie
doszło do tego ze względu na brak zgody producenta.
-Czy to znaczy, że język polski
ma jakieś szczególne właściwości?
-Podoba mi się jego rytm. Na przykład
język francuski brzmi według mnie zbyt słodko i wyszukanie. Język chiński
z kolei wydaje mi się za szybki. Gdy słucham chińskich dialogów, mam wrażenie,
jakby rozmówcy się kłócili.
-Skąd znał pan brzmienie języka polskiego,
skoro pańska pierwsza wizyta w naszym kraju zbiegła się z realizacją "Avalonu"?
-Z ekranu kinowego. W czasach studenckich
często oglądałem polskie filmy. Były to czasy znaczących sukcesów polskiej
kinematografii. Niezapomniane wrażenie wywarł na mnie zwłaszcza film Jerzego
Kawalerowicza "Matka Joanna od Aniołów". Jego wizyjność, tempo, napięcie.
W ówczesnym japońskim kinie nie znajdowałem niczego równie fascynującego.
-Czyli "Avalon" nie powstałby w
Polsce, gdyby nie pańska młodzieńcza fascynacja zjawiskiem, które historycy
filmu nazwali "szkołą polską"?
-Niewątpliwie tak, bo wizja kraju
zapamiętana z tamtych starych filmów zapadła głęboko w moją podświadomość
i myśl o Polsce gdzieś tam mi w głowie kiełkowała, gdy przystępowałem do
pracy nad "Avalonem". Najpierw jednak pojechałem do Anglii. Rozglądałem
się też trochę w Niemczech. Ale to, czego szukałem, znalazłem dopiero w
Polsce. Wszystko wydawało mi się tam takie bliskie. Nie czułem żadnej obcości.
Miasta, ludzkie twarze wyglądały tak samo jak w oglądanych przed laty filmach
Wajdy czy innych polskich reżyserów. Ale na pytanie: dlaczego "Avalon"
powstał w Polsce? mogę dać jeszcze inną odpowiedź. Polakom w codziennym
życiu towarzyszą stale stare przedmioty. Myślę, że blisko połowa z nich
została wyprodukowana przed kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu laty.
W pomieszczeniu, w którym teraz siedzimy, nie ma ani jednej rzeczy, która
liczyłaby sobie więcej niż 10 lat.
To, co powiedziałem o rzeczach,
odnosi się także do miast. Japońskie miasta przobrażają się dużo szybciej
niż polskie. Już nawet po trzech latach mogą zmienić się nie do poznania.
Ma to swoje dobre i złe strony. Mnie to nie bardzo odpowiada, bo lubię
stare miasta, starą zabudowę. Z tego powodu też dobrze poczułem się
w Polsce i zdecydowałem się tam kręcić ten film.
-Kiedy i dokładnie gdzie realizowano
"Avalon"?
-Latem 1999 roku, a kręcono go
między innymi w Warszawie, Nowej Hucie, Wrocławiu i Modlinie.
-Jaki był wkład Polaków w powstanie
"Avalonu"?
-Zdjęcia, scenografia, kostiumy
to dzieło Polaków. Z Japonii przywiozłem tylko hełm dla Ash (imię głównej
bohaterki filmu- przypis autorek), krzesło, klawiaturę komputera i kartę
do gry komputerowej tak jak film, noszącej nazwę "Avalon". Na ścieżce dźwiękowej
słyszymy chór i orkiestrę Filharmonii Narodowej w Warszawie. W filmie występują
wyłącznie polscy aktorzy. Pierwszoplanowe role zagrali Małgorzata Foremniak,
Władysław Kowalski, Jerzy Gudejko i Dariusz Biskupski.
-Kreując filmową rzeczywistość, pokazuje
pan konsekwentnie wyroby produkcji polskiej. Ash płaci polskimi banknotami,
korzysta z polskich naczyń i sztućców. Ale z biblioteki wypożycza książki
wydane w Japonii. Dlaczego?
-Dzięki tym książkom pojawiły się
w filmie ideogramy chińskie, na czym mi niewątpliwie zależało.Prawdopodobnie
chodziło mi o wprowadzenie do filmu jakiegoś akcentu japońskiego. Również
nie bez powodu na ekranach komputerów widzimy wyrażenia czy zwroty wyłącznie
w wersji angielskiej- przykładowo MISSION COMPLETE albo WELCOME TO CLASS
REAL. Bardzo lubię wprowadzać w kadry swoich filmów pismo. Często kieruję
kamerę na obwoluty książek, gazety
-Avalon w mitologii celtyckiej
to miejsce, gdzie spoczęło ciało króla Artura. Walijski mit przedstawia
Avalon jako wyspę szczęśliwości, na którą po śmierci trafiają zmarli. Informują
zresztą o tym napisy umieszczone na początku filmu. Czy interesuje się
pan jakoś szczególnie starymi legendami?
-Można tak to ująć, chociaż jeśli
chodzi o Avalon, to Japończycy znający gry komputerowe wiedzą , o co chodzi.
Większość gier komputerowych w warstwie fabularnej odwołuje się do legend
arturiańskich.
-Gra w "Avalon" jest dla Ash
między innymi źródłem dochodów. Czy to pomysł Kazunori Ito, scenarzysty
filmu?
-To akurat mnie przyszło do głowy.
Sam często zasiadam do gier komputerowych. Zajmuje to oczywiście dużo czasu.
Pewnego razu pomyślałem sobie: jakby to było dobrze móc jeszcze na tym
zarabiać.
-Co pociąga ludzi w grach komputerowych?
-Można stać się do pewnego stopnia
kimś innym i przenieść się jakby do nowego świata. Rzeczywistość dla wielu
ludzi jest nie do zniesienia. Potrzeba uśmierzenia egzystencjalnego bólu
kieruje ludzi czasem w stronę alkoholu lub seksu, czasem w stronę sztuki.
Brak zadowolenia z życia sprawia, że człowiek potrzebuje kłamstwa. Z prawdą
niejednokrotnie trudno się pogodzić. Dlatego ludzie oglądają filmy, czytają
książki, sięgają po gry komputerowe.
-Ale wirtualny świat do końca nie
zastąpi rzeczywistego.
-Na razie nie. Ale myślę, że w
niedalekiej przyszłości będziemy mogli tak jak bohaterowie Avalonu
poruszać się w wirtualnym świecie. Już teraz przeciaż można doświadczać
innego życia. Chociażby dzięki snom, narkotycznym czy alkoholowym wizjom.
-Wirtualny świat zamiast rzeczywistego?
Czy nie przeraża to pana?
-Nie. Gdyby taka gra, jaką pokazałem
w filmie "Avalon" znalazła się w sklepach, to chętnie sam bym sobie ją
kupił i się do niej włączył. Jak już mówiłem przed chwilą, wierzę, że to
tylko kwestia czasu.
-A co z ludzkimi uczuciami? Czy
nie grozi nam to, że staniemy się po trosze tacy jak Ash, mający za jedynego
przyjaciela psa?
-Ash nie ma nawet psa. Możliwe,
że wydawało jej się, że go posiada . Pokój i miasto, w którym przebywa
też tylko sobie wyobraża. Ale przecież tak samo dzieje się i w naszym życiu.
Rzeczywistość to sprawa pamięci. Coś istnieje tylko wtedy, kiedy się o
tym myśli.
-Kim wobec tegojest Ash?
-Ash jest osobą, której zdaje się
, że jest Ash, bo tak wszyscy na nią mówią. Nie zna swego prawdziwego imienia,
nie pamięta ani rodziców, ani rodzeństwa, ani w ogóle swojej przeszłości.
Tylko to, czego jesteśmy świadomi, jest rzeczywiste. To o czym zapomnieliśmy,
nie istnieje. Aktorka kreująca rolę Ash przed rozpoczęciem zdjęć zapytała
mnie: od jakiego miejsca zaczyna się rzeczywistość, a od jakiego gra w
"Avalon". Odpowiedziałem: jedyną pewną rzeczą jest obecność w filmie postaci
Ash. Wiemy o niej, że zarabia na grze komputerowej, chodzi do sklepu po
żywność, a w domu czeka na nią pies, to znaczy ona myśli, że tak jest.
Możliwe, że wszystko to tylko gra komputerowa i że Ash należy do
wirtualnego świata, bo w gruncie rzeczy nie mamy nawet pewności, czy ona
żyje, czy nie.
-Sprawę chyba jeszcze dodatkowo
komplikują ingerujące w obraz filmowy komputery.
-Dzięki komputerom mogę dokonywać
retuszu nakręconych zdjęć. Za ich pomocą jestem w stanie na przykład zmienić
aktorom kolor oczu czy też poprawić ich wyraz twarzy. Daje się też przestawiać
w kadrach rekwizyty.
-W "Avalonie" jest wiele scen brutalnych
i drastycznych. Jaki ma pan stosunek do kina niestroniącego od pokazywania
przemocy? W Japonii z tego powodu wiele kontrowersji wywołał nie tak dawno
film Kinji Fukusaku "Battle Royale".
-Przemoc i erotyka to podstawowe
elementy filmowej dramaturgii. Tyczy się to także anime. Wszystkie moje
filmy na tym bazowały. Posuwanie się do przemocy w majestacie prawa nie
różni się od zwykłej przemocy. Nie można jednocześnie tej pierwszej usprawiedliwiać,
a tej drugiej potępiać.
-Dziękujemy panu bardzo za tę rozmowę.
Niewykluczone, że następnym razem spotkamy się już w wirtualnym świecie
gry komputerowej.
rozmawiały Bożena
Machida i Małgorzata Suzuki
Mamoru Oshii urodził się w Tokio w 1951r;
najważniejsze w dorobku filmy animowane :
"Urusei yatsura 2: Beautiful Dreamer" ("Hałaśliwa
zgraja", 1984),
"Kido keisatsu patoreiba 2" ("Patlabor 2",1993),
"Tenshi no Tamago" ("Angel's Egg",1985),
"Kokaku kidotai" ("Ghost in the Shell",1995);
ponadto napisał kilka scenariuszy m.in. do filmu
"Jinroh" (reż. Hiroyuki Okiura, 1999);
w styczniu 2001 r. odbyła się premiera jego pełnometrażowego
filmu fabularnego "Avalon".
opracował Morishige Matsuba
|