Strona
Polska
Japonii
informacje, zdjęcia, artykuły
Gorzka prawda o Japonii 
przedstawiona "z pokorą i uniżeniem" 
przez Amelie Nothomb
 
Widok z okna biurowca w centrum Tokio (fot. HG) O japońskiej gospodarce, kulturze i życiu w Japonii napisano już tak wiele, że czasem wydaje się, że z tej powodzi publikacji wiemy już o Japonii wszystko lub prawie wszystko. Jest jednak pewna dziedzina, która choć kształtuje życie większości Japończyków, a dla wielu jest nawet całą treścią życia, publikacji na jej temat jest niewiele. Dziedziną tą jest praca w japońskiej firmie. 
Bardzo trudno jest o japońskich firmach pisać, ponieważ kiedy oceniamy je z europejskiego lub amerykańskiego punktu widzenia, narażeni jesteśmy na pokusę, aby wszystko to, co jest odmienne od naszego sposobu organizacji pracy, oceniać przy pomocy bardzo mocnych słów,  uznawanych powszechnie za obraźliwe.

Jak w sposób wyrafinowany opisać świat niemożliwy do ogarnięcia niejapońskim umysłem pokazuje urodzona w Japonii Belgijka, Amelie Nothomb w swojej książce "Z pokorą i uniżeniem". Już na samej obwolucie, wydanej przez wydawnictwo MUZA książki, mamy przykład zderzenia z japońską specyfiką. Przeczytamy na okładce, że "bohaterka została zatrudniona jako tłumaczka" - nic bardziej mylnego! I owszem, bohaterka została zatrudniona, ale nikt nigdy nie określił w jakim charakterze, tak więc pierwsze miesiące upływają jej na bezowocnych dociekaniach. I jeśli (nasza) logika nakazywałaby w przypadku osoby znającej biegle francuski i japoński zatrudnić ją jako tłumaczkę (szczególnie, że firma zajmuje się handlem międzynarodowym), to trzeba pamiętac, że logika japońska nie biegnie tym samym torem. Nowo zatrudnieni, młodzi ludzie nie są przyjmowani do pracy w jakimś celu, lecz po to, aby bezdyskusyjnie wykonywać polecenia.

Korytarz biurowca w centrum Tokio,
widok z okna na hotel Keio Plaza Komuś, kto nie zetknął się w swoim życiu z tradycyjną japońską firmą, opowieść Amelie-san może wydać się od początku do końca zmyślona. W księżycowym krajobrazie, w atmosferze starannie wysterylizowanej z wszelkich ludzkich odruchów i logiki, bohaterka, niczym rozbitek na bezludnej wyspie, znajduje rozmaite sposoby na przetrwanie. 
 
Już pierwszy dzień w pracy nie wróży nic dobrego - Amelie dostaje od szefa wielokrotnie polecenie napisania listu, którego kolejne wersje są następnie przez szefa wyrzucane do kosza, bez czytania. I znów myliłby się ten, kto by sądził, że przypadkowo trafił się jej szef - psychopatyczny sadysta. On po prostu wypełnia swoją powinność ćwicząc nowego pracownika w wykonywaniu poleceń i nie ma w tym zachowaniu nic osobistego.

Niejednemu czytelnikowi świat ten może wydać się nierealny i wywołać chęć skonfrontowania z innymi źródłami, czy prezentowana historia jest odosobniona, czy typowa. Ja postanowiłam wykonać wysiłek i pogrzebać w mojej własnej pamięci, bo przez 11 lat pracy w Japonii nazbierało się tam różnych wspomnień, do których jednak wracam niechętnie...

Przypominam sobie moją pierwszą pracę w Tokio w firmie Graphica Corp.. Było to 3 lata po roku, w którym rozpoczyna się akcja "Z pokorą i uniżeniem", ale pewne zjawiska dało się zaobserwować w niezmienionej formie. 

Juz od pierwszego momentu w firmie, tuż po przylocie z Polski i wielogodzinnej podroży z lotniska, mimo zmęczenia nie można było przeoczyć, że trafiłam właśnie do jednego z tych miejsc, określanych słowami "porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie".
Zostałam powitana przez trzęsącą się ze strachu tłumaczkę, która półszeptem doradzała mi, żebym się zgadzała na wszystko, bo jak nie, to pożałuję, chichocząc przy tym jak osoba, która nie wie, jak udźwignąć przekraczający jej możliwości stres. Ja czułam, że jej obawy są płonne, bo jestem półprzytomna ze zmęczenia i nie jestem w stanie się z nikim kłócić. Tak też i było - ze spokojem przyjęłam oświadczenie szefa, że nie zamierza dotrzymać słowa, że zwróci mi pieniadze za bilet do Japonii, jeśli przepracuję u niego 2 lata. Łaskawie oświadczył, że już tego dnia nie muszę pracować - było 15 minut do końca pracy - i wręczył mi regulamin dotyczący zachowania się w mieszkaniu, które miałam zajmować , o której godzinie mam gasić światło, zasłaniać szczelnie zasłony w oknach, kogo mi wolno, a kogo nie wolno zapraszać w gości itp.

W pracy też należało przestrzegać regulaminu - zmieniać buty na kapcie, przed wejsciem do toalety zmieniać kapcie zwykłe na specjalne plastikowe, nosić uniform (którego nie posiadałam, przez to nosić nie mogłam, za co ciągle ktoś udzielał mi nagany) . W czasie pracy nie wolno było w zasadzie jeść ani pić, palący mogli czasem wyjść na papierosa, nie wolno też było rozmawiać, a przestrzegania regulaminu pilnował specjalny osobnik, który chodził po salach, obserwował i robił zapiski, zdarzało się też, że krzyczał na przyłapanych na gorącym uczynku.
Podobnie jak w przypadku Amelie-san i firmy Yumimoto, przyuczano nas do wykonywania poleceń na wzór militarny - każde polecenie należy natychmiast, bezwarunkowo wykonać, niedopuszczalna była jakakolwiek dyskusja, wysoce naganna własna inicjatywa. Wraz z Grzegorzem, kolegą ze studiów, mieliśmy za zadanie tworzyć programy komputerowe. W naszym zawodzie zwyczajnie nie da się pracować bez używania mózgu, bez własnej inicjatywy, kreatywności i dyskusji, które rozwiązanie wybrać. Często więc czuliśmy się jak Amelie-san, gdy dostała rozkaz: "Wydaję pani polecenie, żeby przestała pani rozumieć po japońsku" (wydany, oczywiście, w języku japońskim). Wzajemnie sprzeczne zakazy i nakazy były naszym chlebem powszednim.

Amelie-san barwnie opisuje awanturę, jaką zrobił kiedyś wiceprezes Omochi pannie Mori. Byliśmy świadkami i uczestnikami czegoś podobnego przez kilka miesięcy na codziennych meetingach z Yamada-bucho, szefem działu hardware'u. Yamada-bucho był też górą mięsa, podobnie jak książkowy Omochi, i na każdym niemal zebraniu obrzucał swoich pracowników stekiem wyzwisk i obelg. Najbardziej niepojęte było dla mnie to, że Japończycy choćby najgorzej traktowani nigdy się nie buntowali.

My, cudzoziemcy, byliśmy związani z firmą kontraktem. Wiza i pozwolenie na pracę były wydane tylko i wyłącznie na pracę w danej firmie, trudno więc nam było myśleć o zmianie. Nurtowało nas jednak, dlaczego japońscy pracownicy nie odchodzą do innej firmy, spytałam więc ich o to, kiedy siedzieli dość dużą grupą wokół stołu na przerwie obiadowej. "Po co zmieniać firmę? W innych jest to samo." - usłyszeliśmy w odpowiedzi. Słynne japońskie "Shigoto dakara, shoo ga nai" (To jest praca, więc nie ma na to rady).

Czego by, jednak, na temat japońskich stosunków społecznych nie mówić, Japończycy nie odbierają ich aż tak negatywnie jak my. W swoim świecie, czują się pewnie i bezpiecznie.  Mają w stosunku do swojego świata zupełnie inne oczekiwania, a nasz punkt wiedzenia na wiele spraw będzie dla nich po prostu niezrozumiały.

Wśrod postaw życiowych Japończyków dominuje postawa beznamiętna, raczej nie spotyka się postaw buntowniczych czy krytycznych wobec otaczającego świata. Dlatego też spokojny, pozornie niezaangażowany styl jaki wybrała Amelie Nothomb, oraz sposób ujęcia tematu skoncentrowany na opisach sytuacji bez ich oceny, bardzo dobrze oddaje japońską atmosferę, i pozwala nam, czytelnikom, niby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przenieść się w inny świat i poczuć jego smak. Jednym zdaniem udaje się autorce oddać to, na co inni piszący o Japonii potrzebują długich i zawiłych referatów. Niewykluczone, że na ten bardzo japoński sposób pisania miało wpływ to, że Amelie urodziła się w Japonii i tu też spędziła wczesne dzieciństwo. Pewne natomiast jest (autorka sama to w książce przyznaje), że to poczucie przynależności do kraju swojego urodzenia skłoniło ją do studiów językowych i podjęcia pracy w Japonii. Jednak mylne wyobrażenia i zbyt fantastyczne oczekiwania, stały się, podobnie jak w przypadku wielu innych obcokrajowców, przyczyną rozczarowań i konfliktów. Patrząc na książkę w tym świetle, można potraktować ją jako ostrzeżenie dla wszystkich tych, którzy podobnie jak autorka, są zafascynowani japońskim mitem.

Ja ze swej strony, zachęcam do lektury tych, którzy chcą poczuć się tak, jakby znaleźli się w Japonii bez konieczności odbywania kosztownej podróży i narażania się na utratę zdrowia.
 


Hanna Gumulińska
Tokio, 2003-03-07 


Okladka

Dla wszystkich czytających "Z pokorą i uniżeniem" chciałabym dodać jeszcze sprostowanie błędnie podanych w książce japońskich słów: Nie "oszakumi" lecz ochakumi - osoba odpowiedzialna za podawanie herbaty (od "ocha" - herbata, "kumi"- związek) i nie "anesan" lecz onesan - starsza siostra.

 

 POPRZEDNIA STRONA