Film
"Ostatni samuraj" w reżyserii Edwarda Zwicka ogląda się z
przyjemnością. Zobaczymy na nim repliki wspaniałych samurajskich zbroi i
mieczy, będziemy też mogli podziwiać japońską sztukę walki w wykonaniu znawców,
takich jak Hideyuki Sanada (w roli samuraja Ujio). W rozległych pejzażach Nowej
Zelandii doświadczymy Japonii z marzeń jakiej nigdy nie było i nie będzie.
Co powiedzą nam o tym filmie
Japończycy?
- Dobry film!
- Świetna rozrywka!
- Patrzcie, tak cudzoziemcy wyobrażają sobie Japonię i Japończyków!
No właśnie. Tak CUDZOZIEMCY wyobrażają sobie Japonię i Japończyków.
Filmów
o tym, jaka jest Japonia i Japończycy jest sporo. Problem polega na tym, że im
bardziej taki film przybliża się do japońskich realiów, tym mniej jest dla
cudzoziemców zrozumiały, a to co niezrozumiałe widz podświadomie odrzuca. Tak
więc, choć twórcy filmu "Ostatni samuraj" mogli obejrzeć japońskie
filmy (przeczytać japońskie książki) to albo z tej możliwości nie skorzystali,
albo po przestudiowaniu japońskich materiałów wszystko to, czego nie zrozumieli
odrzucili. Japonia z filmu przypomina raczej rodzaj japońskiej wioski
olimpijskiej w Nowej Zelandii, o ile taka konkurencja jak Bushido byłaby
rozgrywana w ramach igrzysk olimpijskich i o ile igrzyska odbywałyby się w
Nowej Zelandii. Do utworzenia imitacji Japonii potrzeba czegoś więcej. Potrzeba
grup ludzkich, hierarchii tych grup, całych rodzin z seniorami rodów, którym
należne jest bezwzględne posłuszeństwo, panów, sług, wszechobecnej etykiety
przestrzeganej bezwzględnie i surowo, wzajemnych powiązań ludzi i
skomplikowanego systemu zależności między nimi, ceremoniału, niewidzialnej
pajęczyny wzajemnych zobowiązań. Kontakty między Japończykami są płytkie i
dotyczą spraw doraźnych. Nawet kontakty w rodzinie to kontakty na dystans i z
zachowaniem oficjalnej etykiety. Rodzina jest też grupą, w której jest
hierarchia i obowiązuje etykieta.
Jak na tym tle odbiera się sceny z filmu, gdzie przywódca buntowników Katsumoto
(Ken Watanabe) prowadzi rozmowy z kapitanem Nathanem Algrenem (Tom
Cruise) i wchodzi z nim w głęboką zażyłość? Katsumoto pobłażliwie traktuje
wybryki Nathana i uchybienia etykiecie, słucha ze skupieniem na twarzy, patrzy
rozmówcy w oczy, złośliwe komentrze zbywa żartem... Tak, bezsprzecznie Ken
Watanabe daje tu znakomity popis hollywoodzkiego aktorstwa (nominacja do
Oscara), ale niestety jest też całkowicie niejapoński. Ken Watanabe z pewnością
wie jacy są Japończycy, ale jako Japończyk umie też (tak jak dawni samurajowie)
całkowicie i bezkrytycznie podporządkować się rozkazom, więc na polecenie
reżysera, że trzeba grać gra tak jak ma przykazane, czyli po amerykańsku.
Jacy byli
samurajowie, stara się pokazać Hiroyuki Sanada. Przede wszystkim ktoś spoza
hierarchii w dodatku gaijin (obcy, odmieniec), ktoś kto zhańbił
się już dostatecznie tym, że dał się wziąć do niewoli nie zasługuje na nic
więcej jak chłostę i pogardę. Ujio okłada więc Algrena kijem, nie ukrywając
obrzydzenia. Katsumoto okazuje jednak jeńcowi miłosierdzie. Miłosierdzie,
tolerancję i zrozumienie rodem z Hollywood, niestety ani nie zanane, ani nie
praktykowane w czasach samurajów. To nie pobłażliwością dla ludzkich słabości,
ale jej brakiem udało się Japończykom wychować ludzi pracowitych, oddanych i
wiernych swemu panu na śmierć i życie - samurajów, którzy nie lękali się trudów
i nie lękali się śmierci, ale bali się stracić swoje miejsce w hierarchii lub
utracić honor. Utracić honor można było z powodów dla nas nie zawsze możliwych
do pojęcia. Na przykład uchybiając etykiecie. Ostatecznym sposobem zmazania
plam na honorze było rytualne samobójstwo seppuku (z niewiadomych powodów
nazywane za granicą harakiri).
Zarówno Tom Cruise, jak i grany przez niego, kapitan Nathan Algren są pod
wielkim wrażeniem japońskich obyczajów i kodeksu bushido, które wycięte z
kontekstu i przeniesione do Hollywood stają się wzruszające i ludzkie.
Przyjrzyjmy się więc pewnej krótkiej scenie z filmu, scenie wymarszu samurajów
z wioski. Zobaczymy po bokach, tonących w obłokach pyłu ludzi, chłopów z
wioski, którzy się nisko kłaniają, kłaniają się z takim samozaparciem, jakby
chodziło o życie. Dlaczego? Bo chodziło o życie. Prawo stanowiło, że
"ludzi pospolitych, którzy zachowają się niewłaściwie wobec samuraja lub
nie okażą szacunku osobie stojącej wyżej, można ściąć na miejscu".
Wystarczył jeden wprawny ruch ręką samuraja uzbrojoną w ostry miecz i głowa
toczyła się po ziemi. Na pojęcia takie jak litość i miłosierdzie nie było w tym
świecie miejsca. Co się zaś tyczy "właściwego" postępowania, to nie
tylko obejmowało i obejmuje ono szacunek dla osób stojących wyżej, ale też
wymaga odpowiednio pogardliwego zachowania wobec osób stojących niżej.
Japończycy szanują swoje obyczaje i nie buntują się przeciwko nim, choćby nie
wiadomo jak uciążliwym. Jednak Tom Cruise zachwycający się japońską koncepcją
"lojalności" stanowi prawdziwy dziw natury, bo przecież kiedy tuż po
wojnie wojska amerykańskie opanowały Okinawę niełatwo przyszło im zachwycić się
lojalnością tubylców, którzy po otrzymaniu rozkazu od cesarza, aby nie dać się wziąć
żywcem, a nie umiejąc użyć otrzymanych wraz z rozkazem granatów ręcznych,
rozbijali swoim dzieciom i żonom głowy kamieniem, by potem zabić i siebie.
Prawdopodobnie znaczenia japońskich słów takich jak lojalność, odwaga i honor,
dlatego tak bardzo przypadły do serca Tomowi Cruise, bo przy tłumaczeniu z
japońskiego ich znaczenie "zagubiło się w przekładzie". Może należało
przetłumaczyć "japońska lojalność (chu), "odwaga" (yu),
"japoński honor" (meiyo). Pewnych japońskich słów nie da się łatwo
przetłumaczyć w przypadku, gdy japońskie pojęcie nie ma swojego odpowiednika w
angielskim/polskim, a do wyjaśnienia różnic potrzeba całego traktatu (zrobiła
to już ponad 50 lat temu Ruth Benedict w książce "Chryzantema i miecz, wzory
kultury japońskiej").
O japońskiej
inności traktuje kolejny amerykański film dotyczący Japonii "Lost in
Translation" (dosłownie "zagubione w przekładzie", polski tytuł
"Między słowami"). Sofia Coppola, reżyser (nominacja do Oscara) i
autorka scenariusza (Oscar) w jednej osobie, pokazuje obecną Japonię widzianą
oczami cudzoziemca. Ta Japonia nie jest już tak otwarta i przystępna, a
cudzoziemiec nie czuje się w niej jak ryba w wodzie. Weźmy np. możliwość porozumiewania
się z Japończykami w innych językach np. angielskim. Jak jest w wyobraźni
zobaczymy w filmie "The Last Samurai", jak w rzeczywistości w
"Lost in Translation".
W filmie
"Ostatni samuraj" przywódca buntowników Katsumoto prowadzi
konwersacje po angielsku z gaijińskim porucznikiem, a nawet sam cesarz chętnie
się po angielsku wypowiada. W "Między słowami" uda się nam podejrzeć jak
to jest naprawdę - reżyser reklamówki długo i niegrzecznie wykrzykuje po
japońsku wskazówki dla amerykańskiego aktora Boba Harrisa (Bill Murray), który
ma zagrać w reklamie japońskiej whisky, japońska tłumaczka cały monolog
tłumaczy w dwóch słowach, cała reszta zostaje "zagubiona w
przekładzie". Realnie możliwości porozumienia się są żadne. Nawet kiedy
obydwie strony działają w dobrej wierze - japońscy organizatorzy pobytu Boba
przysyłają mu do hotelowego pokoju "prezent" w postaci kobiety z
agencji towarzyskiej, czy gdy Bob żartobliwie zagaja do grupy zajmujących się nim
Japończyków, żeby rozładować napiętą atmosferę ich działania odnoszą odwrotny
skutek. Zachowania uznawane za pozytwne w świecie Boba są niespotykane w
świecie japońskim i wywołują konsternację i odwrotnie, zachowania przyjęte
wśród Japończyków są szokujące dla cudzoziemca.
Po obejrzeniu tych dwóch tak różnych filmów można zadać sobie pytanie jak to
właściwie z tymi Japończykami jest. Z jednej strony Nathan Algren zaprzyjaźnia
się z nimi bez trudu, z drugiej Boba Harrisa dzieli od Japończyków i ich świata
niewidzialny mur nie do przebicia. Doświadczenia dnia codziennego gaijina w
Japonii każą opowiedzieć się niestety, za wersją z "Między
słowami" - większość cudzoziemców w Japonii doświadcza uczuć obcości i
odrzucenia poza nawias. Czy więc cudzoziemiec może się z Japończykami
porozumieć lub zaprzyjaźnić? Odpowiedź brzmi - można się z nimi zżyć, można
też, do pewnego stopnia, zaprzyjaźnię ale na pewno nie wtedy, gdy jak twórcy
"Ostatniego samuraja" wierzymy i oczekujemy, że Japonia, rządzi się tymi
samymi prawami co Europa lub Ameryka, a tylko ludzie inaczej się tu ubierają (w
kimona). Japonia to zupełnie inny świat, można go zrozumieć jednak jest trudno
go zaakceptować. Dlatego pozwalam sobie uznać Japonię z "Ostatniego
samuraja" za "zagubioną w przekładzie", bo tak jak w scenie z
tłumaczeniem reżyserskich wskazówek w "Między słowami" z
rozbudowanego i skomplikowanego opisu japońskiego świata po
"przetłumaczeniu" nie pozostało prawie nic.
Hanna Gumulińska
Tokyo, 2004-04-21
|