Nie jest Pani jedyną osobą w rodzinie, która poświęciła się muzyce.
Również Pani matka Michiko Endo jest cenioną pianistką. Zapewne ten fakt
przesądził o Pani przyszłości. Ciekawi mnie, jak Pani sama ocenia wpływ
matki na kształtowanie się swojej drogi życiowej?
Zaczęlam grać na fortepianie gdy miałam 3 latka. Mama była moją pierwszą
nauczycielką muzyki. Nie oczekiwała ode mnie zbyt wiele. Chciała jedynie,
bym jak ona, skończyła Geidai (Tokyo Geijutsu Daigaku, tzn. Tokijska Akademia
Sztuki, renomowana w Japonii uczelnia, kształcąca artystów muzyków
i plastyków - przypis M.S.). To było jej największe marzenie, jakie wiązała
z moją przyszłością. Ale wpływ matki na moje życie był ogromny. Oceniam
go na co najmniej 120 procent. Mama mieszka obecnie w Sapporo, a ja w Tokio.
Jest nadal aktywna zawodowo. Koncertuje, a poza tym udziela się w założonym
przez siebie w Japonii w 1972 roku Towarzystwie Chopinowskim, będącym filią
International Federation of Chopin Society (w 1986 r. Michiko Endo otrzymała
medal "Zasłużona dla kultury polskiej" - przypis M.S.).
W 1965 roku wzięła Pani udział w VII Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim
w Warszawie. Dlaczego zrezygnowała Pani wtedy ze studiów na Geidai?
W tamtych czasach obowiązywał na Geidai jeszcze stary system. Studentom
nie wolno było ani koncertować, ani brać udziału w konkursach. Profesorowie
oczekiwali od nas zajmowania się wyłącznie nauką. Ponieważ musiałam na
przykład uczęszczać także na wykłady z matematyki, rozstałam się z akademią
bez żalu. Zresztą nie miałam innego wyjścia, jeśli chciałam startować w
Konkursie Chopinowskim w Warszawie.
Czy pamięta Pani swój pierwszy kontakt z Polską?
Zanim pojechałam do Polski, poznałam na Uniwersytecie Waseda pana Mikołaja
Melanowicza. Dał mi kilka lekcji języka polskiego. Nauczył mnie liczyć
do dziesięciu i kilku zwrotów: "Jestem głodna.", "Jestem zmęczona", "Którego
mamy dzisiaj?", "Gdzie jest skrzynka pocztowa?". Natomiast pierwszą Polką,
z którą rozmawiałam, to była stewardesa na pokładzie samolotu lecącego
z Kopenhagi do Warszawy.
W Polsce od razu się rozchorowałam. Dostałam bardzo wysokiej gorączki.
Przez kilka dni termometr pokazywał 40 stopni. Zresztą grypa zmogła wtedy
bardzo wielu uczestników. Dlatego też VII konkurs był ostatnim, który rozpoczynał
się 22 lutego, to znaczy w rocznicę urodzin Chopina ( wg ostatnich ustaleń
Chopin urodził się 1 marca przypis M.S.). Następny odbył się już jesienią.
To była straszna grypa. Miałam 21 lat i po raz pierwszy przebywałam
za granicą. Na szczęście towarzyszyła mi mama, która znalazła lekarza i
wysłała telegram do Tokio z prośbą o przysłanie leków.
Jak potoczyły się Pani losy po konkursie?
Doszłam do II etapu. Publiczność uważała, że należał mi się dalszy awans.
Uhonorowano mnie także nagrodą Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków.
Na bankiecie zorganizowanym po zakończeniu konkursu poznałam panią Halinę
Czerny-Stefańską. Od razu poczułam do niej ogromną sympatię. Pani Halina
zaprosiła mnie do siebie do Krakowa. Przyjęłam tę propozycję z ogromnym
entuzjazmem. Mój pierwszy pobyt w Polsce nieoczekiwanie przedłużył się
do czerwca. W tym czasie koncertowałam i brałam lekcje gry na fortepianie
u profesora Ludwika Stefańskiego, męża pani Haliny. W ich domu czułam się
wspaniale. Traktowali mnie jak córkę, mimo że mieli własną. Z Elżbietą
Stefańską bardzo się zaprzyjaźniłyśmy i do dziś utrzymujemy bliskie kontakty.
Gdy wróciłam do Japonii, wystąpiłam z recitalem przed tokijską publicznością.
Zadebiutowałam i zaistniałam jako pianistka. Posypały się zaproszenia na
koncerty. Za zarobione pieniądze kupiłam bilet na samolot do Polski. Do
ósmego konkursu, czyli do 1970 roku, spędzałam zwykle pół roku w Japonii
i pół roku w Polsce, czasem z krótką przerwą na występy w byłym Związku
Radzieckim.
Na VIII Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim doszłam do finału. A
potem zaczęłam myśleć o małżeństwie. Chyba dlatego, że pani Halina często
mi mówiła, że powinnam wyjść za mąż. A poza tym obserwując związek państwa
Stefańskich, sama dochodziłam do podobnego wniosku.
Swoje małżeństwo, zakończone rozwodem, opisała Pani w książce "Inochi
no koe" ("Głos życia"), wydanej w 1994 roku. Pani wyznania są często szokujące.
Nie chodzi mi o drastyczne treści, bo takich nie ma, ale o niespotykaną
szczerość, z jaką Pani odsłania własne przeżycia. Pisze Pani na przykład:
"Mniej więcej raz na pół roku przychodzi tak ostry atak, że myślę, teraz
to już chyba umrze. Ciało męża robi się zimne jak lód. Ja zrzucam
wtedy z siebie ubranie i od tyłu obejmuję jego ciało. Całe ciepło swojego
ciała i duszy przelewam w jego plecy i serce. Jeśli stan, w którym mąż
nic nie mówi, tylko bez przerwy trzęsie się z zimna, trwa przez ponad pół
godziny, to nawet ja, przyzwyczajona do ataków, zaczynam się niepokoić.
To już chyba koniec."
Swojego męża, Tomojiro Ikenouchi (1906- 1991, pierwszy Japończyk, który
studiował w Paryskiej Akademii Muzycznej - przypis M.S.), poznałam, gdy
miałam 30 lat. Był uznanym kompozytorem i profesorem Geidai. Zakochałam
się. Różnica wieku - 38 lat - nie miała dla mnie znaczenia. Pobraliśmy
się w 1974 roku i wytrwaliśmy w naszym związku 16 lat. Pod koniec wspólnego
życia było nam obojgu bardzo ciężko. Sytuacja przerosła nas. Na mnie spadła
masa różnych obowiązków. Opieka nad starzejącym się i schorowanym mężem,
praca na uczelni, prywatne lekcje, ćwiczenie gry na fortepianie. Bywały
dni, że spałam 1 lub 2 godziny na dobę. Codziennie towarzyszyło mi ogromnie
zmęczenie. Czułam się tak, jakbym zużyła już cała swoją życiową energię.
Wokół mnie wytworzyła się pustka. Straciłam zainteresowanie dla świata.
Pieniądze, dobra materialne - wszystko to nagle przestało się liczyć. Nie
wiedziałam, czy żyję, czy może już umarłam. Znajdowałam się w takim dziwnym
stanie, podobnym do letargu. Chciałam skończyć z sobą. Nawet występy mnie
już nie cieszyły. Źle grałam i nie byłam z siebie zadowolona. Marzyłam
tylko o jednym: dać naprawdę dobry koncert.
Postanowiłam się rozwieść.. Wyprowadziłam się od męża i przeniosłam
się do mieszkania po ojcu. Kilka miesięcy wcześniej wykryto u mnie raka
piersi, ale mąż nic o tym nie wiedział.
Bardzo długo zwlekała Pani z decyzją o operacji. Kto Panią w końcu
do niej przekonał?
Z operacją wiązało się ryzyko, że może nie będę w stanie już więcej
grać. A co moglabym innego robić? Z czego miałabym żyć? Dlatego początkowo
nie chciałam zgodzić się na żaden zabieg. Ale mój brat, doktor medycyny,
namówił mnie na poddanie się leczeniu. Również prowadzący mnie lekarz,
bardzo sympatyczny człowiek, który poświęcił wiele godzin na rozmowy ze
mną, przyczynił się do zmiany mojej decyzji. Zaufałam mu i w końcu powiedziałam
tak. To był 1990 rok. Bez operacji dawano mi co najwyżej 5 lat życia.
Jak doszło do napisania wspomnianej książki "Inochi no koe"?
Trochę przez przypadek. Otrzymałam taką propozycję z jednego z wydawnictw
po wywiadzie, jakiego udzieliłam gazecie Asahi Shinbun. Przyjęłam ją,
ponieważ bardzo lubię pisać. Przez dwa miesiące wgłębiałam się w swoje
życie i starałam się przedstawić je bardzo uczciwie, ale 50 proc. tekstu,
odnoszącego się bezpośrednio do męża, wydawnictwo mi skreśliło. Uznano,
że za daleko posunęłam się w swojej szczerości i że aż taka wiwisekcja
nie jest potrzebna.
W 1998 roku ukazała się Pani druga książka "Inochi no hibiki" ( "Brzmienie
życia"). O czym ona traktuje?
Po operacji dostałam specjalną siłę
chyba od Boga. W Matsumoto w wyniku
ataku sarinem ucierpiało wiele osób. Jedną z ofiar jest pani Kono, znajdująca
się od tego czasu w stanie śpiączki. Gdy jej mąż puszcza płytę z moimi
nagraniami, twarz pani Kono ożywia się i maluje się na niej zadowolenie.
Wcześniej też zdarzały mi się takie dziwne sytuacje. W 1985 roku wizytowałam
po raz kolejny szpital w Asahikawie na Hokkaido. Podczas poprzedniego
pobytu poznałam tam niewidomą dziewczynkę z porażeniem mózgowym o imieniu
Misako. Bardzo chciała wówczas zagrać na fortepianie, ale przekraczało
to jej możliwości. I oto kilka miesięcy później 16-letnia Misako po raz
pierwszy w życiu zrobiła samodzielnie kilka kroków, by wręczyć mi kwiaty.
"Inochi no hibiki" opisuje takie właśnie przypadki.
Pani znakiem rozpoznawczym na scenie jest między innymi kimono. Dlaczego
zawsze występuje Pani w kimonie?
My, Japończycy, mamy krótkie ciało, przy czym ręce, nogi mamy też krótkie,
ale tułów długi. U Europejczyków proporcje są odwrotne. Budowa ciała wpływa
na sposób, w jaki się tego ciała używa. Wpływa zatem także na grę na instrumentach muzycznych.
Fortepian czy skrzypce to instrumenty wynalezione przez Europejczyków
i przystosowane do budowy ciała białego człowieka.
Japończykom granie muzyki europejskiej sprawia dodatkowo jeszcze jedną
trudność. Otóż my nie mamy wyczucia tańca. Profesor Ludwik Stefański mawiał,
że mazurki i polonezy trzeba grać tak, by słuchacze mogli tańczyć. Początkowo
imitowałam grę pani Haliny Czerny-Stefańskiej. Starałam się poruszać ciałem
w taki sam sposób, w jaki ona to robiła. Wcześniej, tak jak Japończycy,
siedziałam sztywno przy klawiaturze. Europejczykom łatwiej jest utrzymać
równowagę w czasie gry, gdyż mają nogi dłuższe od tułowia i dlatego przy
fortepianie czują się swobodniej. Grają całym ciałem. Sztywność Japończyków
wynika jeszcze i z tego, że orientacyjnym punktem naszego ciała jest splot
słoneczny.
Zachorowałam na raka, gdy miałam 45 lat, ale od dawna nie żyłam jak
Japonka. Żyłam jak Europejka. Ubrania, buty, sposób siedzenia czy jedzenie
było europejskie. Po operacji postanowiłam żyć jak Japonka. Zaczęłam nosić
kimona, a do nich geta i zori. Z dawnej garderoby została mi tylko piżama.
Gdy gram w kimonie, wiem jak używać ciała, nie szkodząc sobie.
Oczywiście, zdobycie tej wiedzy kosztowało mnie trochę wysiłku.
Japończycy to naród wyjątkowo kochający muzykę Chopina. Z czego według
pani to wynika?
Chopin grał kiedyś we Francji w pewnym salonie. Po koncercie podeszła
do niego jakaś hrabina i chciała się dowiedzieć, co to jest za dziwny nastrój,
któremu ona ulega, słuchając jego muzyki. Chopin miał jej odpowiedzieć,
że to się tylko da wyrazić po polsku słowem żal. Po japońsku także nie
ma dokładnego odpowiednika. Jakkolwiek w słowniku polsko-japońskim można
znaleźć kilka znaczeń tego wyrazu np. kanashimi, ale to nie jest to samo.
Pan Henryk Lipszyc zaproponował mononoaware, starojapońskie słowo używane
w poetyckich formach tanka. Japończycy rozumieją zatem uczucie żalu, jeśli
mononoaware znaczy żal. Myślę, że jedynie Polacy i Japończycy wiedzą, co
to jest żal. Pani Halina Czerny- Stefańska do "wtajemniczonych" zaliczała
jeszcze Rosjan.
Jak to się przekłada na granie Chopina?
Nie można dobrze grać utworów Chopina, nie znając tragicznych dziejów
jego ojczyzny. Gdy po raz pierwszy brałam udział w konkursie chopinowskim
byłam pod wpływem gry mojej mamy, którą kształcono tak jak się kształci
pianistów we Francji. Po konkursie profesor Stefański powiedział mi, że
Chopina trzeba grać inaczej. Trzeba się wczuwać w historię Polski. Próbowałam
tak robić. W Warszawie w 1965 roku widziałam dużo inwalidów wojennych.
Gdy grałam, myślałam o nich. Ale przyszedł czas, że zaczęłam szukać własnej
drogi artystycznej. Jak długo można bowiem imitować grę Polaków... Moją
ojczyzną jest przecież Japonia. Dorastałam w Sapporo. Dostrzegłam podobieństwa
między tragedią Ajnów a tragedią Polski wróg i zabijanie. Po operacji
odeszłam jednak od historii Ajnów. Już nikogo nie naśladuję. Poznałam co
to ból fizyczny, ciężka choroba. Chopin też cierpiał z powodu gruźlicy.
Dla mnie grać na fortepianie to znaczy modlić się. Ludzię zwykle modlą
się słowami, a mnie słowa zastępuje muzyka. Teraz grą wyrażam siebie.
"Inochi no ongaku", czyli "Muzyka życia". Czy nie byłby to dobry tytuł
dla Pani następnej książki? Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Małgorzata Suzuki
Współpraca Michi Tsukada
Ikuko Endo urodziła się w 1944 roku w Tokio, ale dorastała w Sapporo;
w 1963 roku podjęła studia na Tokyo Geijutsu Daigaku (Geidai) w klasie
fortepianu; aby wziąć udział w VII Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim,
musiała zrezygnować z dalszego kształcenia się w tej renomowanej uczelni;
przez kilka lat mieszkała w Krakowie u państwa Stefańskich; od tego czasu
datowała się jej serdeczna przyjaźń z Haliną Czerny-Stefańską; w lipcu
2002 roku, w pierwszą rocznicę śmierci wielkiej polskiej pianistki Ikuko
Endo zorganizowała na Geidai koncert poświęcony jej pamięci (w przerwie
można było zobaczyć na wideo krótką relację z pogrzebu); wzięła także udział
w dwóch podobnych koncertch, jakie odbyły się jesienią 2001 roku w Sapporo
i Tokio; nagrała 4 płyty CD - trzy z utworami Chopina (ballady, polonezy,
preludia, nokturny), a jedną z sonatami Beethovena; w 2000 r. zasiadała
w jury XIV Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Warszawie.
Ikuko Endo znana jest nie tylko z działalności artystycznej, ale też
i z charytatywnej; prowadzi fundację Endo Ikuko Hanakikin, wspierającą
m.in. leczenie dzieci niepełnosprawnych; miłośnicy talentu Ikuko Endo
wiedzą, że po koncercie bardziej od kwiatów ucieszy ją równoważna ich cenie
wpłata na konto fundacji.